Za oknem zima. Śnieg, mróz, marznący deszcz. Nic, tylko zaszyć się w domu, pod ciepłym kocem. Właśnie w takie szare dni, gdy wszyscy wokół są przeziębieni, a przez chmury nie przebija się nawet promyczek słońca, potrafi mnie dopaść nostalgia. Moje myśli zaczynają wycieczkę ku przeszłości, ku dawno minionym dniom. Ożywają wspomnienia o zapachu rozgrzanych słońcem pól, chłodnego wiatru znad rzeki, lasu dającego wytchnienie w upalny dzień. O zapachu powietrza po burzy, letnich poranków i kolorowych kwiatów porastających łąki. I w takie dni myślę o tym, jak bardzo w ciągu dwudziestu lat zmienił się świat. I jak bardzo stał się głośny.
Mieszkając od lat w Warszawie, zaczęłam doceniać prawdziwą ciszę. Są momenty, kiedy bardzo mi jej brakuje. Nawet w środku nocy tu nigdy nie jest cicho, zawsze słychać ten charakterystyczny pomruk miasta. A ja bywam nim naprawdę zmęczona. Właśnie wtedy zaczyna mnie ciągnąć w góry.
Piękne, majestatyczne góry, które nieodmiennie kojarzą mi się z ukojeniem i spokojem. Świadomość ich potęgi świetnie uwalnia umysł ze zbędnych myśli. Zawsze przypominają mi się wtedy słowa E. G. Lammera:
"Kto mógł choć raz zakosztować wolnego ducha gór,
ten nie może już poddać się wulgaryzmowi nizin."
Napawanie się fascynującymi widokami i oddychanie czystym, ostrym, górskim powietrzem potrafi być oczyszczające niczym wiatr halny. Ale czasami, w dni takie jak ten, wystarcza mi spojrzenie na zdjęcia. Na Tatry, Pieniny, Bieszczady. Na Alpy, przez które zawsze przejeżdżamy jadąc do Włoch. Napełnia mnie to spokojem i pozwala się wyciszyć. A potem z nową energią zabrać się do działania w tym głośnym, przepełnionym technologią, ale wciąż pięknym świecie.
Komentarze
Prześlij komentarz